Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/585

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mnąc w rękach strzępy czegoś, co miało być kapeluszem. Eugeniusz wytrącił mu z ręki ten nieokreślony szczegół ubrania i posadził gościa na krześle.
— Zdaje się, że trzeba go pokrzepić trunkiem, chcąc usłyszeć z ust jego jakieś dorzeczne słowo... Napijesz się wódki, panie od lalek.
— Trrrochę rrrumu — wybełkotał pijak.
— Nerwy tego dżentlmena są trochę nadwyrężone — zauważył Eugeniusz, nalewając mu trochę araku — a przytem zdaje mi się, że przyda się trochę go wykadzić. — Rzekłszy to, wziął łopatkę i zagrzał ją w ogniu, a potem położył na niej trochę trociczek, które wypełniły mieszkanie wonnym dymem; Eugeniusz poruszał łopatką przed twarzą pijaka.
— Jeszcze rumu — wybełkotał alkoholik.
— Daj mu, Mortimerze, ja, jak widzisz, zajęty jestem kadzeniem.
— Pan Wrayburne, ja wiem, on chce adresu — rzekł z wysiłkiem ojciec miss Wren.
— Tak, chcę adresu — odparł stanowczym tonem Eugeniusz.
— Jestem człowiekiem, tak, jestem człowiekiem, który, który — plątał się nędzarz.
— Który co? — scpytał Eugeniusz.
—. Da adres.
— Masz go przy sobie?
Pijak robił pracowite wysiłki dla wyrażenia swych myśli. Pokiwał znacząco głową, rozwarł usta w uśmiechu i rzekł wreszcie tonem tak pogodnym, jakby zwiastował najpomyślniejszą nowinę.
— Nie, — a potem dodał, — jeszcze rumu.