Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ty, Pa, nie żałujesz mnie, widzę to dobrze. Jesteś twardy, jak skała.
— Ależ owszem, moje dziecko, żałuję cię, jeśli sobie tego życzysz.
— Bo gdyby jeszcze zostawiono mnie w spokoju — mówiła dalej Bella — ale ten szkaradny adwokat przyszedł niewiedzieć po co i nagadał mi o tym testamencie, tak, że musiałam odmówić Jerzemu Simpson.
— Nie kochałaś przecie Jerzego Simpsona — stwierdziła energicznie Lawinia, stając przed siostrą w zaczepnej postawie.
— Cóż stąd, zawsze lepszym był on, niż żaden — odparła obojętnie Bella, poczem, włożywszy sobie do ust jeden ze swych loków, gryzła go białymi ząbkami.
— Ładnie się obchodziłaś z tym biednym Jerzym — mówiła Lawinia.
— Cóż ciebie to obchodzi, taka smarkata nie powinna się mieszać do spraw dorosłych osób — odpowiedziała Bella, nie przestając żuć swoich loków,
— Co za głupie położenie — biadała dalej — a co najgorzej, śmieszne. Być zapisaną komuś testamentem, jak tuzin srebrnych łyżeczek. Ten obrzydły John Harmon musiał przecież wiedzieć wybornie, że go nie kocham, że kochać nie będę, bo czyż można kochać kogoś, komu zapisano nas testastamentem. Ale, mimo to, nie miał prawa się topić. Pieniądze pokryłyby to wszystko. Ja tak lubię pieniądze, tak chcę być bogatą, gdy tymczasem jesteśmy okropnie, głupio, haniebnie ubodzy. Ja brzydzę się ubóstwem. A przytem zostawić mnie w tak