Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Syn jego powrócił do mieszkania, gdzie zastał Lizę, szyjącą na dawnem miejscu.
— Dlaczego wyszłaś tak nagle w obecności tych dwóch panów? — spytał chłopak siostry.
— Bo jeden z nich — odparła Liza — ten, który nic nie mówił, nie spuszczał ze mnie wzroku, bałam się, aby nie wyczytał wszystkiego z mojej twarzy.
— Niepotrzebnie się bałaś, wszystkie formalności zostały spełnione,
Liza odłożyła robotę i przysunęła się do brata.
— Pracujesz, Karolku, nieprawdaż?
— Nie tracę czasu.
— I ja go nie tracę. Nieraz łamię sobie głowę całemi nocami, myśląc o różnych sposobach zarobku. Co parę dni daję ojcu po parę szylingów, mówiąc, że to ty je zarobiłeś na rzece.
— O! ty możesz wmówić w ojca wszystko, co zechcesz, jesteś przecie jego ulubienicą.
— Gdybym go mogła uprosić, aby pozwolił ci się uczyć, umarłabym doprawdy z radości.
Cich bądź, Lizo, nie chcę, żebyś umarła,
Liza oparła swoją smagłą twarz na ramieniu brata i patrzyła w ogień.
— Lubię patrzeć na ogień — mówiła w zamyśleniu — widzę tam różne rzeczy, jakbym czytała w książce.
— Cóż takiego możesz tam widzieć, opowiedz mi.
— Widuję często dzieciństwo nasze. Pamiętasz, ja byłam mała, a ty jeszcze mniejszy. Ojciec, wychodząc na rzekę, zamykał mieszkanie na klucz,