Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/373

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Byleby nie przyszło coś przykrego dla ciebie — rzekł Mortimer, — albo...
— Albo? — powtórzył Eugeniusz.
— Albo dla kogoś drugiego.
— Dla kogo? — spytał Eugeniusz, rzucając nową grudkę ziemi — dla kogo?
— Nie wiem — odparł Lightwood.
— Patrz tylko — rzekł wtedy Eugeniusz — jacyś Zapóźnieni interesanci błąkają się po labiryncie sądowym, szukając widocznie czyjegoś adresu. Mam ochotę uczęstować jednego z nich moją kulką. Rzekłszy to, wycelował nową grudkę w kapelusz jednego z przechodniów i musiał go trafić, bo z dołu dał się słyszeć gniewliwy pomruk.
— Ciekawy jestem, kogo szukają — zastanowił się Eugeniusz, nie domyślając się, że chodziło tu właśnie o ich mieszkanie; a jednak po paru minutach, dało się słyszeć mocne pukanie do drzwi.
— Ja otworzę — rzekł Mortimer — to dziś mój dzień.
Eugeniusz nie sprzeciwiał się temu i pozostał przy oknie, paląc cygaro — a przecież Mortimer dotknął po chwili tego ramienia.
— Czy znasz tego kawalera? — zapytał go, ukazując na Karola Hexhama.
— Tak, — odparł chłodno Eugeniusz, który poznał odrazu brata Lizy.
— Ten młody człowiek chce o czemś zawiadomić...
— Zapewne ciebie — przerwał mu Eugeniusz.
— Nie, właśnie ciebie.