Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Eugeniusz zamyślił się przez chwilę, a potem rzekł:
— Słowo daję, że nie umiem ci odpowiedzieć.
— A jednak jestem prawie zupełnie pewny, że zaprząta cię jakaś sprawa, która pochłania cię wyłącznie.
— Tak sądzisz?
— Interes życiowy, który nie istniał dla ciebie dawniej.
— Nie wiem — odparł Eugeniusz. — Czasem myślę tak, czasem inaczej. Raz pociąga mnie pewien cel, to znów czuję sam, że to niedorzeczność i przestaję o nim myśleć, a przedewszystkiem czuję się znużony. Zresztą znasz mnie o tyle, aby wiedzieć, że ja sam dla siebie jestem zagadką, a ilekroć próbuję ją rozwikłać, czuję się poprostu ogłupiały i daję za wygranę.
Rzekłszy to, Eugeniusz zapalił cygaro i usiadł przy otwartem oknie, a Mortimer poszedł za jego przykładem.
— Jeśli znajdę słowo zagadki w dymie mego cygara, powiem ci o tem niezawodnie.
Okno, przy którem siedzieli obaj przyjaciele, wychodziło na dziedziniec, oświecony w tej chwili blaskiem księżyca. Eugeniusz zapatrzył się w krąg świetlny, padający od tego blasku i począł rzucać w to miejsce małe grudki ziemi, którą czerpał z jakiegoś wazonu, stojącego na oknie. Celował z wielką precyzyą i trafiał w upatrzone punkty, nie przerywając rozmowny z Mortimerem.
— Nic; powiadam ci. nic nie odkryłem w kłębach mego dymu, nic nie przychodzi.