Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/355

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słowem, my wszyscy opowiadamy o sobie różne rzeczy, ale o tobie nie wiemy ani słowa.
— Nie dowiecie się i nadal — odrzekł Fledgeby z tym samym wewnętrznym śmiechem.
— Z pewnością! — zawołał Alfred, rozwierając szeroko ramiona, jakby chciał powołać się na świaddectwo całej ludzkości, co do wysokiej przebiegłości swego przyjaciela. — Gdybym nie wiedział, co wart jest mój Fledgeby, nie byłbym go wybrał dla zawarcia z nim naszej małej tranzakcyi.
— Panie Laminie — odrzekł spokojnie Fledgeby. — Nie weźmiesz mnie pan na to, nie jestem wcale próżny i nie lubię komplementów, bo to nie procentuje.
Alfred odsunął talerz, co nie było zbyt wielkiem poświęceniem wobec skromnej ilości szynki. Zasunął się potem głębiej w fotel i zagarnął ręką swe cynamonowe faworyty, co stworzyło mu krzaczasty ekran, z poza którego obserwował swego przyjaciela.
— Co ci jest u dyabła? — rzekł po namyśle.
— Widzisz! — odrzekł na to Fledgeby, mrugając oczkami, osadzonemi bardzo blisko siebie. — Wiem bardzo dobrze, że wczoraj nie przedstawiłem się w korzystnem świetle tej panience. Ty i twoja żona przeciwnie, zwłaszcza twoja żona. To bardzo zręczna kobieta, ogromnie przyjemna. Wy doskonaleście się zachowali, byliście coprawda na swoim gruncie, ale nie wynika jeszcze z tego, żebym się stal waszym manekinem. Nie byłem nim i nie będę.