Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a w dodatku zaczęto sobie pozwalać na grube mistyfikacye. Ojcowie i matki podawały się za umarłych, przyprowadzając własne dzieci, jako sieroty. Nakładano na poszukujących haracz w formie piwa, które trzeba było fundować w sąsiednim szynku, zanim pokazano żądanego sierotę, którego autentyczność była i tak wątpliwa. Handlarze sierot zgłaszali się tuzinami, coraz to nowi, ale autentyczny sierota stawał się stosunkowo prawdziwą osobliwością.
Prosta rzecz, że mimo tych wszystkich zabiegów, pastor Milwey stał mocno przy zasadzie, że dzieci nie są towarem i nie obiecywał nikomu żadnej zapłaty; przeciwna natomiast strona nie chciała także ustąpić, co utrudniało mocno porozumienie.
Wreszcie wielebny Frank Milwey mógł donieść państwu Boffen, że znalazł w Brentford śliczne dziecko, naprawdę osierocone. Rodzice malca umarli, a on chował się u własnej prababki, kobiety uczciwej, ale bardzo wiekowej, która nie miała go prawie czem wyżywić. Oferta zdawała się najlepszą ze wszystkich, wobec czego pani Boffen pojechała umyślnie do Brentford, w towarzystwie swego sekretarza.
Rokesmith powoził sam, stangret zaś z głową, jak młotek, zajął miejsce z tyłu za siedzeniem.
Przybywszy do Brentford, podróżni musieli zostawić swój ekwipaż w oberży pod „trzema srokami“, bo niepodobieństwem byłoby krążenie w powozie w labiryncie krętych i błotnistych uliczek.
Poszli więc wszyscy pieszo, pytając po drodze każdego spotkanego przechodnia o adres Higden, każdego spotkanego przechodnia o adres Higdenowej.