Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

człowieka świadomego ważności dokonywanego czynu. — Prócz imbryka, przyniósł jeszcze na tacy rodzaj wydrążonego stożka żelaznego, który wetknął ostrym końcem w żar gorący, wypełniwszy go wprzód po brzegi winem już zagrzanem. Następnie ulotnił się raz jeszcze i powrócił, niosąc na drugiej tacy 3 szklanki olśniewająco czyste; pochylił się potem nad ogniem i czekał tak, dopóki wonna para nie zaczęła wydobywać się z żelaznego stożka. Wtedy wyrwał go szybko z ognia, okręcił w ręku, wywołując ciekawe syczenie, następnie przelał wino z powrotem do imbryka i nagrzewał nad parą każdą z kolei szklankę. Dopełniwszy tego wszystkiego, napełnił trzem gościom ich szklanki i czekał, złożywszy ręce na piersiach, na pochwały, których mu też nie szczędzono.
— Za powodzenie waszych cegielni! — zawołał inspektor, trącając się szklanką z Mortimerem i Eugeniuszem.
Bob wyszedł a po jego odejściu fikcyjne cegły stawały się zbyteczne, ale alegorya ta przypadła widocznie do smaku panu inspektorowi, bo nie przestał się nią i nadal posługiwać. Wyborny trunek wywołał ciepły nastrój i ożywił rozmowę, gdy w tem dało się słyszeć umówione pukanie do okna. Eugeniusz zadrżał, inspektor wstał i, włożywszy ręce do kieszeni, wyszedł z miną obojętną, jak człowiek, który chce zobaczyć jaka pogoda.
— To wszystko staje się przykre i wcale mi się nie podoba — rzekł Eugeniusz.