Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jęcie oskarżeniem Lizy nie przyniesie mu żadnej korzyści, odpowiedział przecząco.
— Więc poprzestajesz na wplątaniu w tę sprawę jej ojca?
— To nie ja go wplątałem, on się sam wplątał.
— Trzeba z tem skończyć — szepnął Eugeniusz — pójdziemy tam piechotą?
— Tak, aby dać mu jeszcze po drodze czas do namysłu.
Lightwood zdmuchnął świecę, delator powstał także i wyszli wszyscy trzej.
— Idź pan przodem, panie Riderhood — rzekł Lightwood — wiesz zapewne, gdzie nas masz zaprowadzić.
— Rozumie się, panie adwokacie.
Mówiąc to, okropny człowiek wciągnął obu rękami na uszy swoją wstrętną czapkę i szedł, zgarbiony nieco, poprzedzając obu przyjaciół.
— Patrz tylko na niego — rzekł Mortimer do Eugeniusza — czy nie wygląda na zdecydowanego szubienicznika?
— Który w dodatku powiesiłby nas bez wahania, gdyby mu się nadarzyła sposobność.
Była to jedyna wymiana słów, na jaką sobie pozwolili w czasie dość długiej wędrówki przez ulice, biegnące wzdłuż Tamizy.
Riderhood szedł przed nimi w jednakiej zawsze odległości, jak los nieubłagany. Obaj młodzi ludzie nie spuszczali go z oczu i obaj życzyli sobie w duszy, aby im gdzie zginął lub zaprzepaścił