Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie zamalował wiosłem i powiedziałem parę przykrych słów, jak to bywa między kolegami. Ale bo widzisz, Riderhood, ty mi coś zanadto wścibiasz nosa do mojego czółna. Było tak właśnie; jego córka może poświadczyć, żeśmy się przemówili na rzece.
— Mówcie tylko to, co się odnosi do tego zabójstwa.
— A właśnie, zaraz powiem. Więc ja mu rzekłem wtedy: — Słuchaj, Gaffer, ty bo wypłatałeś brzydki kawał temu topielcowi, a on mi na to: To widzisz dla jego pieniędzy... tak mi powiedział słowo w słowo.
Nastało dłuższe milczenie i słychać było tylko ciche syczenie ognia, dogasającego na kominku. Riderhood skorzystał z tej pauzy dla wytarcia sobie twarzy, rąk i czoła wierzchem swej czapki.
— Nie macie już nic więcej do powiedzenia? — spytał wreszcie Mortimer.
— Jakto? — pytał z głębokiem zdumieniem Riderhood. — Niech tu na miejscu przepadnę, jeśli co z tego rozumiem. Cóż tu można jeszcze powiedzieć?
— Nie zadawałeś mu żadnych pytań?
— Ani mi to przez myśl nie przeszło, tak mnie to jakoś otumaniło. Ale od tego czasu powiedziałem sobie, że między mną a Gafferem wszystko skończone. On szukał ze mną zgody, prosił, błagał, ale ja nic. Jestem wprawdzie biedny człowiek, pracujący w pocie czoła, ale powiedziałem mu: Jeżeli tak, to nie próbuj nawet patrzeć w tę