Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przyszedł mój młodszy brat, w którym M. C. R. odkrył w niemowlęctwie już szalone zdolności do mechaniki i tak bez końca.
— To wszystko bardzo pięknie, ale cóż ta twoja przyszła?
— A! to już, niestety, pomysł M. C. R., który mnie wcale nie bawi.
— Czy ją znasz?
— Nie widziałem jej nigdy.
— A więc należałoby spróbować.
—. Mój drogi, ty mnie znasz, ty wiesz, czy ja jestem stworzony do małżeństwa, ja, który się wszystkiem łatwo przesycam, a w gruncie nudzę się stale, bezwzględnie, rozpaczliwie.
— Nie jesteś konsekwentny, Eugeniuszu.
— Owszem, upewniam cię, że się nudziłem i nudzę najkonsekwentniej w Świecie...
— Tak, ale przed chwilą mówiłeś sam, że monotonia byłaby ci we dwoje znośniejsza.
— W latarni morskiej, mój drogi, tak, w latarni morskiej możebym się jeszcze zdecydował.
Ciemność ogarnęła tymczasem pokój, wypełzając ze wszystkich kątów.
Za oknem wicher wył coraz żałośniej i dzwonił ponuro o szyby. Eugeniusz przeciągnął się leniwie, a potem przystąpił do okna, które, jak wiadomo, wychodziło na cmentarz. Chciał, jak się zdaje, rozkoszować się jeszcze spokojem, jakiego zażywał przy ogniu przez porównanie go z wichurą, szalejącą na dworze.
Patrzył więc na pogrążone w mroku grobow-