Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzińca zdjął z głowy. Oczywiście przed pałacem musiał na niego ktoś czekać.
— Biedny mój kuzyn! — mruknął hrabia — zamiast wysłać Radcewicza, sam przyjmuje adwokatów... A wcale nie będzie go to taniej kosztowało.
— Pan hrabia dziś niezwykle złośliwy! — uśmiechnął się Płótnicki.
— To pańskie lekarstwo tak mnie usposobiło, gdyż względem pana Byvatakyego nie mam powodu być złośliwym. Owszem, nawet go lubię. Człowiek to gładki jak kula bilardowa; nigdy mi nie grozi, nie straszy... Nie przemawia do mnie zły i zmarszczony: dawaj, drabie, pieniędzy na cele patrjotyczne, albo filantropijne, za to, że cię Pan Bóg skarał majątkiem i tytułem!
— Czy to niby ja mam w taki sposób przemawiać? — spytał nieco zmieszany doktór.
— Ale gdzież znowu! — zawołał Kajetanowicz, ściskając go za oba ramiona. — Ja tylko chcę dać panu dowód, że oceniam zalety pana Byvatakyego. To jest naprawdę niepospolity człowiek. Podobno jeszcze żadnej sprawy nie przegrał, choć, jak wiadomo, sprawy bywają dobre i złe. Kuzynka Dorohuska myśli, że on wygra proces z tym... tym... no, z tym, co to zagarnął Turzyce...
— Słyszałem, że nazywa się Nieznany — wtrącił Płótnicki.
— Otóż to — ciągnął hrabia podniecony. — Kuzynka jest najpewniejsza, że pan Byvataky wyrzuci na bruk pana Nieznanego, a ja mówię: czekajmy!... zobaczymy!... W każdym razie umiem cenić niezwykłość pana adwokata.
Zwrócił, jakby zaniepokojony, głowę w kierunku drzwi i rzekł:
— Żeby on nie chciał teraz złożyć mi wizyty?...
Gdy jednak z przed pałacu powóz odjechał i służba zniknęła, a na korytarzu było cicho, Kajetanowicz ciągnął dalej, tonem naiwnym: