Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dostał się do lewego skrzydła, po drodze kiwając głową lokajom, którzy do ziemi schylali się przed nim.
„Oho! — pomyślał — znać, że jaśnie pani przemusztrowała służbę.“
Po chwili znalazł się w saloniku, w którym czekała na niego pani Dorohuska i sędzia Turzyński. Łoski powitał ich eleganckim, prawie dworskim ukłonem, wzamian otrzymał życzliwy uśmiech od wielkiej damy, uścisk ręki od pana sędziego i — nie mniej wykwintnie — usiadł na wskazanym fotelu.
— Jestem gotów do usług pani prezesowej — rzekł, wykonywając piękny ruch całą osobą.
Turzyński oparł na fotelu rękę, a na niej głowę i zasłonił oczy dłonią. Spostrzegłszy to, pani Dorohuska lekko zmarszczyła brwi, spędziła uśmiech z twarzy i przybrała się w maskę chłodnej obojętności. Łoski spostrzegł te fizjognomistyczne manewry i znowu pomyślał:
„Czego ona u licha chce ode mnie?“
Dama po chwili odezwała się uroczyście:
— Brat mój, który ma przyjemność znać pana nieco dawniej, i ja, która znam go dopiero od kilku dni, mamy przekonanie, że pan jest nietylko doskonałym wychowawcą, ale i... życzliwym dla naszej rodziny...
Turzyński, nie odsłaniając oczu, kiwnął głową w sposób potakujący; Łoski znowu złożył piękny ukłon.
— Hrabia Brzeski — ciągnęła dama — u którego bawił pan jakiś czas...
— W Brześcianach! — wtrącił rozpromieniony Łoski.
— Otóż hrabia nie może znaleźć dla pana słów pochwały. Ale nawet gdybym nie znała jego opinji o panu, wystarczyłby mi jeden pański aforyzm...
— Mój aforyzm?
— Tak. Pewnego dnia powiedział pan naszemu Stasiowi: — Prawdziwy arystokrata musi nad sobą panować.