Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Józef dziś z nikim nie rozmawiał. Łoski był zatopiony w czytaniu jakichś pamiętników z roku 31-go, Pomorski przyspasabiał się do wyjazdu, Staś, Andrzej i Byvataky wcale się nie pokazywali. Strach, jak nudno! Pragnął jednej chwili uciec stąd, tylko jeszcze nie był pewny, w którą stronę: do Kamienia, czy do Warszawy?
Wtem, wśród ciszy posępnej i wilgotnej, usłyszał szybkie kroki, naprzód na kamiennej posadzce sieni, potem na żelaznych schodach, wreszcie na korytarzu. Ktoś zapukał do drzwi. Był to służący z korespondencją do Łoskiego. Nauczyciel wziął do ręki list, odłożył książkę, potem znowu chciał zabrać się do studjów, lecz spostrzegłszy, że trzyma w palcach pismo, otworzył je i powiedział: — Dobrze... dobrze! — Ale służącego już nie było.
Teraz Łoski przystąpił do czytania korespondencji.
— Pani Dorohuska — mówił do siebie — ma zupełnie męski charakter... Prosi, ażebym przyszedł... Zaraz, to teraz, co?...
Zerwał się z fotelu i nagwałt zaczął oglądać swoje ubranie przed niewielkiem lusterkiem.
— Kamizelka zapięta... Krawat?... taki sobie... Mój Józiu, spojrzyj też, czy wszystko na mnie w porządku?
— Elegancko!... niech pan powie — odparł Józef.
Łoski chciał wyjść, jak się mówi: „bez niczego.“ Lecz spojrzawszy w okno, oprzytomniał. Więc narzucił letnie palto, włożył kapelusz, wydobył z kąta kalosze, a z poza szafy parasol i wyszedł, powiedziawszy Józefowi: — Dowidzenia!
Na dziedzińcu zapomniał otworzyć parasola; lecz gdy krople deszczu padły mu na twarz, zrobił to i rzekł do siebie, już zupełnie przytomny:
— Ciekawym, czego ona chce ode mnie?... Przez cały czas, jak tu jest, nawet stu wyrazów nie zamieniliśmy ze sobą!
Tak rozmyślając, nie bez cienia niepokoju, wszedł do głównego korpusu; w sieni zostawił mniej więcej przemoknięte szczegóły wierzchniej garderoby i przez marmurowe schody