Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż na to rodzice?
— Ha, cóż! trochę się gniewali, ale później mój pryncypał wytłomaczył ojcu, że doktór, fryzjer i chirurg to prawie wszystko jedno, i starzy udobruchali się...
— Iii... — przerwała majorowa — lepiej pan zrobił, że nie został doktorem. Doktorzy to tylko zabijać umieją.
— Święta prawda! — potwierdził elegant — tak samo mówił wuj Symplicjusz, brat mojej matki. Był to człowiek bardzo rozumny i bardzo szczupły, nazywali go nawet suchotnikiem; ale póki mieszkał przy swoim ojcu, który mu co kwartał stawiał cięte bańki, póty był zdrów... Głowa dogóry... ot tak!... Kiedy dziadek umarł, wzięli wuja w kuracją doktorzy, położyli do łóżka i powiedzieli, że z nim jest strasznie źle. Całe szczęście, że moja matka, usłyszawszy o tem, zaraz powiedziała do wuja: „Sympciu! kpij z nich... Ja cię wyleczę!...“
— Te włosy dobrze leżą, tylko zdaje się, że przy mojej twarzy nie są dość czarne — przerwała stara osoba.
— Upudrujemy twarz, a wtedy włosy wydadzą się ciemniejsze... Pani musiała być piękną brunetką! — wtrącił artysta.
— Więc cóż się stało z pańskim wujem?... Bardzom ciekawa...
— A cóż?... nic! Jak mu mama zaczęła co tydzień dawać na tego... tak zaraz się poprawił, tylko że go doktorzy przyzwyczaili do łóżka, więc już nie wstawał... Teraz upudrujemy z tej strony!... Leżał sobie tedy i kaszlał, kaszlał i pluł, a pluł samemi płucami... Aż jednego dnia...
— Niech pan już nie opowiada takich rzeczy, bo mi się aż słabo robi...
— Pani jest bardzo spazmatyczna — zauważył elegant.
Sen opanowywał mnie, wątek rozmowy prowadzonej w sąsiedztwie rwał się w umyśle moim. Czułem, że wpadam w jakieś filozoficzne awantury i... już nie wiem, co było dalej.