Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mów tak, aniele, zaklinam cię!... Gdyby nie spóźniona pora, odczytałbym ci mój artykuł o emancypacji, w którym jak najbardziej stanowczo dowiodłem, że bojaźliwość nie przystoi kobiecie.
— Kiedy bo widzi pan... — W tem miejscu wiatr dmuchnął silniej.
— Żartuj z tego... to są przesądy dla utrzymania w karbach ciemnego gminu, lecz bynajmniej nie obowiązujące jednostek wyższych duchem nad ogół.
— Już ja chyba odejdę stąd, bo jakby nas ojciec zobaczył... On strasznie prędki do bicia!
Nie słyszałem odpowiedzi, a lękając się, aby pedagog, spotkawszy mnie przypadkiem w drodze, nie zechciał, bez względu na spóźnioną porę, odczytywać mi swoje niezrównane prace literackie, uciekłem co tchu.
Z łąk na folwark wiodła prosta i krótka droga, — obrałem jednak dłuższą. Jakoś tego wieczora natura wydawała mi się stokroć ponętniejszą niż zwykle; czułem, że na jej łonie chętniej nocbym przepędził niż we własnym pokoju sypialnym. Nie badając psychicznych pobudek tego oryginalnego gustu, starałem się przechadzkę moją jak najbardziej przeciągnąć.
Nieszczęściem, nic nie trwa wieków na tym świecie, więc też i mój spacer, choć powoli, zbliżał się jednak do końca. Już minąłem dworskie płoty, tak chętnie wyłamywane i zwęglane przez małżonki właścicieli mniejszych posiadłości, już piękny Trezor przybiegł do mnie, naszczekując i kręcąc ogonem, i już gapiący się przed stajnią parobek zamyślał sięgnąć do czapki, aby z odległości zwyczajem nakazanej powitać swego pracodawcę, kiedy nagle usłyszeliśmy rozdzierający krzyk majorowej:
— Sociu!... Sociu!... Sociu!...
Na to rozpaczliwe wołanie parobek skamieniał, Trezor podkulił ogon i nastawił uszy, a ja... ja, błędnem okiem śle-