Strona:PL Bolesław Prus - Kłopoty babuni.djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drzwi na ganku. Pozwolę sobie głowę uciąć temu, kto mi w sposób niezbity dowiedzie, że pokojowca mego mniej interesował bat furmana lub ogony zajeżdżających koni, niż pendzel, brzytwy, mydelniczka, słowem kompletny mój przyrząd balwierski, a nawet moja broda i cała wreszcie osoba...
Za chwilę z podwórza doleciał mnie skrzeczący i niezupełnie obcy głos kobiety:
— Jak się masz, serce, a jak ci tam?...
— Pawełek, proszę łaski pani.
— Serce, Pawełku, a niema tu u was we dworze jakiej choroby: księgosuszu, nosacizny, sinej krosty, albo, czego Boże nie dopuść, cholery i tyfusu na ludzi?...
— Iii... jakoś nie słychać, proszę łaski pani, tylko klucznica niedomagała trochę, ale już jej lepiej.
— Pewnie cholera?... Ach, ja nieszczęśliwa!...
— E... nie, proszę łaski pani, to chłopak, i właśnie go pisarz z ekonomową do kościoła powieźli, do chrztu.
— Będzie wojna, kiedy chłopak... A pan w domu?...
— W domu, proszę łaski pani!... Za kumami nie pojechał, bo późno wstał!...
Uczułem, że mi się palce kurczą w sposób tak szczególny, jakbym już ujmował niemi za szczeciniastą czuprynę Pawełka. Na podwórzu tymczasem rozmawiano dalej.
— Serce, Pawełku, a wynieś nieboże jaki pieniek do bryczki, bo nie wysiądę...
— Pieniek?... pieniek?... — zapytał mój pokojowiec takim tonem, jakgdyby chodziło o ów historyczny pień, na którym jeden ze Sztuartów stracił możność noszenia korony angielskiej.
— Pieniek, durniu! albo stołek dla wysiądzenia z tarantasa! — odezwał się głos drugi, który naprowadził mnie na myśl, że dama podróżuje w towarzystwie osoby, niedostatecznie obeznanej z gramatycznemu formami naszego języka.