Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tylko pomyśli: ja mam być albo... tem, albo... owem... I jeszcze mam do tego namawiać kolegów, którzy przez parę lat kształcili się w związku Rycerzy Wolności... Proszę pana, niech pan tylko pomyśli: ja... i Rycerze Wolności mamy być albo... tem, albo... tamtem?... I nawet niewiadomo, która z tych dwojga rzeczy jest gorsza, ponieważ obie należą do najgorszych...
Mówił to bez gniewu, jakby zmęczony, tylko chwilami głos mu się załamywał. Pan Klemens popatrzył na niego... Nagle wstał i uścisnął mu rękę.
— Proszę pana — rzekł — pan jest człowiek bardzo szlachetny, ale... straszny idealista!... No, a kto jest aż takim idealistą, nie powinien brać się do polityki, bo może zginąć bez potrzeby, nic nie zrobiwszy...
Powiedziawszy to, pan Klemens wyszedł z kancelarji, ale Świrski siedział bez ruchu. Ten pan Klemens, skromny administrator cudzego majątku, nagle wyrósł w jego oczach na jakąś wielką figurę...
— Ciekawym, czem on jest?... — rzekł do siebie. — Po chwili jednak wzruszył ramionami, czując, że cała ta sprawa nic a nic go nie obchodzi. Pan Klemens, oczywiście jakiś dygnitarz powiatowy w partji umiarkowanej, proponował mu urząd łapacza i zabijaki, jemu, który chciał być wodzem i wskrzesicielem narodu, następcą Kniaziewiczów, Chłopickich, Dąbrowskich, nawet Kościuszki... On, Świrski, który gardził pokątnemi zabójstwami, a już nigdy nawet nie pomyślałby o śledzeniu kogoś, on... miał zostać powiatowym... tropicielem, rodzajem psa gończego, który od czasu do czasu będzie jeszcze miał prawo, czy obowiązek, mordować jakiegoś agitatora albo bandytę!...
W taki sposób czyjś rządca czy administrator z całą naiwnością znieważył go, jak nikt i nigdy. Ale — dziwna rzecz — Świrski przyjął to obojętnie, gdyż nawet niesłychana propozycja pana Klemensa bladła wobec listu stryja. Ten dopiero