Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Może ja przydam się na co?... — spytał zakłopotany Świrski.
— Przyda się pan, ażeby... jak najdalej być od nas...
I pobiegła za Linowską. Kazimierz zrobił parę kroków w stronę lasu, wnet jednak zawrócił ku domowi i po skrzypiących schodach wszedł na górę do pokoiku Władka, który teraz zajmował sam. Położył się na łóżku i zamknął oczy, ale wnet zerwał się, usłyszawszy zdołu jęk stłumiony. Pochylił głowę, natężył uwagę... Niema kwestji, ten nieludzki krzyk płynie z pokoju Linowskiej!...
— Co ja zrobiłem?... co ja zrobiłem!... — szepnął, wpijając ręce we włosy.
Na dole jęk wzmagał się.
— Z mojej to winy syn narażał się na śmierć, a przynajmniej na więzienie... ojciec zachorował, a teraz — matka...
Zbiegł na dół, wszedł do sieni i skierował się do pokoju Linowskiej. Potem stanął i czekał. Jęki chorej słabły, niekiedy cichnęły.
„Umiera, czy co?... — myślał. — Trzeba istotnie pecha, ażeby przed godziną wyjechał doktór!...“
Stał na środku kancelarji Linowskiego, nie wiedząc, co robić. Nagle uchyliły się drzwi od pokoju chorej i ukazała się w nich Jadwiga z mokrym ręcznikiem.
— Gorzej? — spytał wylękniony Kazimierz.
— Lepiej... niech się pan nie boi... Przykładamy gorące okłady... zażyła opjum... wszystko będzie dobrze... Ale też z pana wrażliwy!...
Świrski wzruszył ramionami i wykręciwszy się na pięcie, poszedł w głąb lasu.
— Djabli nadali z babami, czy co?... — mruczał, rozgniewany uwagą Jadwigi. — Ja i wrażliwość!... — Niedawno oglądał siebie w lustrze pokoju jadalnego. Więc ten wysoki, barczysty, wyprostowany młodzieniec, w obcisłej kurtce, w butach z długiemi cholewami, a nadewszystko — z miną ofi-