Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nia na haczyku wędki... Więc wyjedziesz do zięcia z Władkiem?...
— Jeżeli potrzeba, to wyjadę... — odparł już weselej Linowski.
— Więc teraz śpij, a ja pójdę co przekąsić...
Jakby na komendę ukazała się pani Linowska, z zapytaniem: co będzie jadł pan konsyljarz? Dębowski poprosił o piwo ze śmietaną.
— Będzie za kwadrans... — odpowiedziała gospodyni.
— A ja tymczasem pogadam z paniczami — rzekł doktór i wyszedł do chłopców, rozmawiających na podwórzu.
— Przejdźmy się — rzekł, uścisnąwszy im ręce na powitanie.
Obaj młodzieńcy spostrzegli, że Dębowski, zazwyczaj wesoły i żartobliwy, wygląda ponuro, więc zaniepokoili się o zdrowie Linowskiego.
Szli w stronę lasu. Gdy minęli ogród, Dębowski zatrzymał się na śniegu i spytał:
— Słyszeliście co z miasta, albo ze szkoły?...
— Nic... ani słówka...
— W takim razie, moi panowie, przywożę wam niespodziewane i złe wiadomości.
Chłopcy spojrzeli na niego ciekawie. Dębowski przetarł chustką okulary i rzekł nieco zmienionym głosem:
— Zatem nie wiecie, że... Jędrzejczak rozstrzelany?...
Usłyszawszy to, Władek Linowski zarumienił się i uśmiechnął, potem zbladł, i usta ułożyły mu się jakby do płaczu. A nareszcie uczuł, że drżą pod nim nogi i mąci mu się w głowie.
Świrski zachował się spokojniej. Nie wątpił, że Jędrzejczak — nie żyje... Ale niedość rozumiał, co się z nim stało?
— Jędrzejczak zastrzelił się, czy go zastrzelili?... — spytał doktora. — A może to awantura partyjna?... — dodał, blednąc. Przypomniał sobie, że w piątek przed wyjazdem do