Strona:PL Bolesław Prus - Dzieci.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brze, ale że podleśny powinien na parę tygodni wyjechać z domu, najlepiej z Władkiem i najlepiej do zięcia Linowskiego, który trzymał dzierżawę nad granicą austrjacką.
— Dlaczego ja mam wyjeżdżać i jeszcze przed samemi świętami?... — zdziwił się podleśny.
— Dla tych powodów: naprzód, że ja ci tak radzę... powtóre, że musisz odpocząć, zaś w tych stronach niema spokoju, a po trzecie — ażeby Władka nie capnęli do kozy. Zrozumiałeś?...
— Jezus!... Marja!... za cóż Władka?... — krzyknął Linowski, a w oczach znowu zamigotało mu przerażenie.
— No!... no!... — wesoło przerwał Dębowski, klepiąc go po ręku. — Nie masz się czego niepokoić, choćby chłopca, razem ze Świrskim, wzięli na parę dni do kozy... Dlaczegóż on miałby być gorszy od swoich kolegów, a choćby i od nas, starych?... U nas przecie każde pokolenie musi odsiedzieć w kozie...
— Dobrze... niechby posiedział... jeszcze ze Świrskim... Ale za co?...
— Mój drogi, ja przedewszystkiem nie twierdzę, że będzie siedział... Tylko, że w niedzielę aresztowali kilku siódmoklasistów, pewnie za jakieś głupstwo, więc zaraz pomyślałem, czy i twój nie wplątał się... Ale może z tego nic nie być...
— Parę tygodni niechby posiedział — mruknął Linowski, machając ręką. — Owszem, w zimie może nawet byłoby znośniej, aniżeli w lecie. Ale, że dziwne w naszym kraju stosunki, to dziwne!... My robiliśmy powstanie bez wiedzy, wbrew naszym ojcom, a teraz synowie coś przędą w sekrecie przed nami...
— Niedojrzałe społeczeństwo! — odpowiedział w zamyśleniu Dębowski. — Chłop nie czuje wspólności ze szlachcicem, ani mieszczanin z chłopem... Syn odrywa się od ojca, a wnuk od dziada... Jesteśmy pocięci na kawałki, wzdłuż i wszerz, jak biedna glista ziemna, którą łobuzy przygotowują do osadze-