Strona:PL Bolesław Prus - Drobiazgi.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słem oczy. O kilkanaście kroków przede mną stał gruby Steinberg, otoczony obłokiem niebieskawego dymu.
— Jedna sekunda!... dwie sekundy!... trzy sekundy!... — wrzeszczał zakatarzony tenor.
— Strzelaj, Ludwiku! — wołał Biedrzyński.
— Ognia!... pal! — komenderował major.
Zacisnąłem pięść, w której tkwił pistolet. Szarpnęło, huknęło, poczułem zapach siarki...
— Zuch dziad! Jeszcze mógłby służyć w dragonach! — krzyknął wielkim basem Steinberg, ująwszy się pod boki.
Przypadli do nas świadkowie i doktorzy, a Teofil z płaczem rzucił mi się na szyję:
— Nie wiedziałem, że jesteś taki bohater!... — szlochał.
Milcząc, uścisnąłem go: zdawało mi się, że w tym uścisku obejmuję całą ludzkość.
W tej chwili zbliżył się Steinberg; zgniótł mi rękę swoją ogromną łapą i z grubjańskim śmiechem zawołał:
— No, stary, daj pyska!... Mowami swojemi możesz sobie — zapalać fajkę, aleś zuch... Kiedyś mi się roześmiał przy barjerze, chciałem ci w łeb palnąć. Nieszczęściem, za dużo piję i grywam w bilard, więc mi drgnęła ręka... Daj pyska z drugiej strony!
Ucałowałem go grzecznie, ale bez zapału. Nie jestem faryzeuszem, aby twierdzić, że robią mi przyjemność karesy człowieka, który przed minutą godził na moje życie.
Przytem, jaki niesmaczny koncept nazywać mnie dziadem!...
Świadkowie zapakowali pistolety, chirurgowie swoje narzędzia (jeden z nich, wysoki i kędzierzawy blondyn, ostentacyjnie wkładał w futerał kleszcze położnicze), i — zabraliśmy się z powrotem do naszych karet. Już widać było za zielonemi krzakami czarne pudła powozów i lakierowane kapelusze woźniców, kiedy nagle — stanąłem.
— Gdzie mój kij?... Znowu zgubiłem murzynka!...