Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się i sam don Carlos. Szkoda jednak don Fernanda, bo to dobry chłopak! A kto wie, czy ten hultaj peon nie ma także na sumieniu i naszego Piotrusia? Trzeba to wszystko zbadać, a ja dam sobie radę. Niech pan Mateusz jedzie dalej aż do posady Juana nad rzeką i tam zatrzyma się w krzakach, a ja ruszę w step doganiać Maxtlę. Przysiągłbym, że niedaleko ujechał i że próbuje śledzić ze swej strony pana Mateusza. Słońce ma się ku zachodowi, trzeba się więc spieszyć. Jak będzie co do zakomunikowania, dam znak, krzyknąwszy trzy razy, jak czajka rzeczna. Tylko niech się pan Mateusz nie niecierpliwi, bo to może zawsze kawałek czasu potrwać.
Powiedziawszy to, ruszył naprzód, a Mateusz skierował się ku wskazanej oberży, którą znał i z widzenia i z fatalnej reputacji.
Chodzik nie udał się przecież w step, lecz pojechał wzdłuż rzeki, będąc pewny, że tutaj spotka z pewnością Indjanina.
— Maxtla — rozważał sobie — musiał spostrzec w każdym razie manewr poczciwego pana Mateusza, bo nie jego