Strona:PL Bogdanowicz Edmund - Sępie gniazdo.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nięcie konia i to go jeszcze więcej przestraszy.
Tak sobie myśląc, Azupetl zatrzymał się przed pieczarą i jął wprowadzać do niej konie.
— Dam je tym biedakom — gwarzył sobie dalej w myśli — a potem powiem, że je uwiodły duchy górskie, i mnie, i Guatiemu... Wytłumaczę także tym zabobonnym Aymarom, że i jeńców porwały im zagniewane duchy... Biedni oni! Wierzą w swoje krwawe bóstwa, które ich skłaniają do składania im ofiar i przejmują zabobonnym strachem. Mnie matka nauczyła wierzyć w jedynego Boga, który stworzył i słońce i gwiazdy, i te góry i nas wszystkich... Pamiętam jeszcze te słodkie pacierze: „Ojcze nasz“ i „Zdrowaś“ i tę prześliczną modlitewkę do Anioła Stróża... Niestety, to tylko pamiętam, a reszty zapomniałem... umiałbym dziś tylko powiedzieć „Ojcze!“ — „Matko!“ A czy tam oni żyją?...
Wyciągnął się na mchach, jak poprzednio Guati i przymknął oczy.
— „Aniele Stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój...“ — szeptały usta, aż wreszcie