Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wśród ogólnego przerażenia podbiegła w stronę, z któréj głos wychodził, ale mały człowieczek, którego ruchy przypominały szybkością swoją ruchy dzikiego zwierza, zniknął już we drzwiach głównych wychodzących na podwórze. Fanszeta zmuszoną była przypuścić, że słuch ją omylił, dostrzedz bowiem tylko zdołała brudną, szarą, czarniawą skórę niedźwiedzia średniego wzrostu. Zdziwiona pobiegła do okna i przez szyby pożółkłe od dymu poczęła przyglądać się nieznajomemu, wlokącemu się powolnym krokiem ku stajni. Nim wszedł jednak do niéj, odwrócił się, spojrzał uważnie wyrazistemi czarnemi oczyma na pierwsze piętro karczmiska a stąd skierował wzrok swój na powóz pocztowy, jakby pragnął w ten sposób dać znak swojemu wspólnikowi i zakomunikować mu wzrokiem ważne jakieś spostrzeżenie co do powozu.
Dzięki temu ruchowi, który pozwolił Fanszecie dojrzeć twarz tego człowieka, poznała nareszcie w nim po ogromnym bacie i chodzie kaczkowatym, chociaż niezmiernie zwinnym w razie potrzeby, Marche a-Terre’a. Ciemności panujące we wnętrzu stajni, do któréj wszedł, utrudniały jéj badanie; dostrzegła jednak, że położył się tam na słomie w taki sposób, iż mógł śledzić wszystko, co się działo w oberży. Marche-a-Terre zwinął się w kłębek tak, że czy zdaleka czy zbliska. można go było wziąć za dużego czarnego psa, jaki zwyczajnie towarzyszy woźnicom furgonów po gościńcach francuskich, śpiącego, zwyczajem swoim z mordą na łapach wspartą. Postępowanie Szuana przekonało Fanszetę, iż jéj nie poznał. W trudnych warunkach, w jakich znajdowała się jéj pani, dziewczyna nie wiedziała, czy się ma z tego cieszyć, czy smucić. Tajemniczy jednak związek, który istniał pomiędzy groźną uwagą Szuana i propozycyą oberżysty, dość jednak zwyczajną u karczmarzy, chętnych zawsze do wyciągania podwójnego zysku, zaciekawił ją mocno.
Opuściła więc brudną i zatłuszczoną szybę, przez którą śledziła bezkształtną czarną bryłę, wyobrażającą Marche-a-Terre’a, i zwróciła się ku gospodarzowi, stojącemu w pozycyi studenta, złowionego na gorącym uczynku swawoli i nie wiedzącego jakby się wytłomaczyć z występku. Griest Szuana zmroził go strachem. Nikomu na zachodzie Francyi obcemi nie były okrucieństwa, z jakiemi „strzelcy królewscy“ karali ludzi, posądzonych o niedyskrecyę; to téż nieszczęśliwy gospodarz czuł już ostrze ich nożów na swojém gardle. Z przerażeniem patrzył więc oberżysta w gorejące ognisko przypominając sobie, iż nieraz Szuanie przy takich ogniskach przygrzewali nogi pochwyconych donosicieli i szpiegów. Mała, okrąglutka jego żona trzymała w jednéj ręce nóż, w drugiéj ziemniak, do połowy przekrojony, i nieruchoma, jakby zamieniona w słup soli, wlepiła