Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Ojciec Goriot.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kich? Toż, u diabła! bylibyśmy winni wszystkich jego mordów, nie licząc że padlibyśmy pierwsi ich ofiarą.
Panna Michonneau zbyt była pochłonięta myślami, aby słuchać zdań kapiących z ust Poireta niby krople wody przez źle zamknięty kurek. Skoro starzec zaczął serię aforyzmów, a panna Michonneau go nie zatrzymała, mówił ciągle, jak automat. Rozpocząwszy jakiś temat, przechodził w szeregu nawiasów do tematów zupełnie przeciwnych, bez żadnej konkluzji. Dochodząc do bramy, zabrnął w wywody i cytaty, przytaczając szeroko swoje zeznania w sprawie pana Ragoulleau i pani Morin, gdzie go strona wezwała jako świadka. Wchodząc, towarzyszka jego zauważyła Eugeniusza zatopionego z panną Taillefer w pogawędce, która tak pochłaniała oboje, że para ta nie zwróciła najmniejszej uwagi na dwoje starych pensjonarzy mijających jadalnię.
— Musiało się tak skończyć, rzekła panna Michonneau do Poireta. Robili do siebie od tygodnia słodkie oczy, aż mdło było patrzyć.
— Tak, odparł. Toteż skazano ją.
— Kogo?
— Panią Morin.
— Ja mówię o Wiktorynie, rzekła panna Michonneau, która weszła machinalnie do pokoju Poireta, a pan mi opowiada o pani Morin. Cóż to znów za jedna?
— A cóż zawiniła panna Wiktoryna? spytał Poiret.
— Zawiniła to, że kocha się w panu de Rastignac i brnie coraz dalej, nie wiedząc dokąd ją to zaprowadzi, biedną trusię!
Tego dnia pani de Nucingen przywiodła Eugeniusza do rozpaczy. W duszy oddał się już zupełnie Vautrinowi, nie chcąc zgłębiać pobudek ani przyszłości podobnego związku. Trzeba było cudu, aby go wydobyć z otchłani, w którą już postawił nogę od godziny, wymieniając z panną Taillefer najsłodsze obietnice. Wiktorynie zdawało się, że słyszy głos anioła; niebo się jej otwierało, pensjonat pa-