Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Ojciec Goriot.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Oczywiście, rzekł Poiret do siebie.
Otóż, gdyby się nam zdarzyło pomylić i uwięzić prawdziwego pana Vautrin, minister nie ma ochoty wzburzyć przeciw sobie paryskiego kupiectwa, ani opinii. Prefekt policji nie siedzi zbyt pewnie na krześle, ma wrogów. Gdyby się okazała pomyłka, ci, którzy dybią na jego miejsce, skorzystaliby z ujadań pismaków, aby go wysadzić. Chodzi o to, aby sobie tu postąpić jak w sprawie Cogniarda, fałszywego hrabiego de Saint-Helène; gdyby to był praw dziwy hrabia de Saint-Helène, ładniebyśmy wpadli. Toteż trzeba sprawdzić!
— Tak, ale na to trzeba panom ładnej kobiety, rzekła żywo panna Michonneau.
— Ołży-Śmierć nie dałby się wziąć kobiecie, rzekł ajent. Zdradzę pani jego tajemnicę: nie lubi kobiet.
— Ależ nie widzę w takim razie, na co mogę być potrzebna do podobnej konfrontacji, w przypuszczeniu że zgodziłabym się to uczynić za dwa tysiące franków.
— Nic łatwiejszego, rzekł nieznajomy. Doręczę pani flakon, zawierający dawkę płynu przyrządzonego tak, aby spowodować uderzenie krwi, które nie grozi żadnym niebezpieczeństwem a udaje apopleksję. Miksturę tę można domieszać zarówno do wina jak do kawy. Natychmiast każe go pani przenieść do łóżka, i rozbierzesz go dla przekonania się czy żyje. W chwili, gdy pani znajdzie się z nim sama, klapnie go pani po ramieniu, paf! i ujrzy pani jak wystąpią litery.
— Ależ to bagatela, rzekł Poiret.
— I cóż, zgadza się pani? rzekł Gondureau do starej panny.
— Ale, proszę pana, rzekła panna Michonneau, w razie gdyby nie było liter, czy także dostanę dwa tysiące?
— Nie.
— Ileż wtedy?
— Pięćset franków.