Strona:PL Balzac - Ojciec Goriot.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

równie rozkosznej muzyki, rzekł. Mój Boże, jacyż szczęśliwi są ci, którzy mają własną lożę!
Ojciec Goriot chwycił te słowa w lot, jak pies poruszenie pana.
— Wy, mężczyźni, opływacie jak pączki w maśle, rzekła pani Vauquer. Robicie, co wam się podoba.
— Jak pan wrócił? spytał Vautrin.
— Pieszo, odparł Eugeniusz.
— Ja, rzekł kusiciel, nie lubił bym połowicznych przyjemności, chciał bym jechać do teatru we własnym powozie, do własnej loży, i wracać wygodnie. Wszystko albo nic! to moja dewiza.
— Dobra dewiza, dodała pani Vauquer.
— Będzie pan może u pani de Nucingen, szepnął Eugeniusz do Goriota. Przyjmie pana z pewnością z otwartymi rękami; będzie chciała dowiedzieć się tysiąca szczegółów o mnie. Słyszałem, że uczyniłaby wszystko w świecie, aby bywać u mojej kuzynki, wicehrabiny de Beauséant. Nie zapomnij pan powiedzieć córce, że nadto ją kocham, aby nie pamiętać o ziszczeniu tego marzenia.
Rastignac udał się szybko do kolegium, starał się jak najkrócej zostać w tym wstrętnym budynku. Przewałęsał się prawie cały dzień, wydany na pastwę owej gorączki, jaką znają młodzi ludzie, trawieni zbyt żywą nadzieją. Tonął właśnie w refleksjach nad społeczeństwem, nad życiem, pobudzonych rozumowaniem Vautrina, kiedy w parku luksemburskim spotkał przyjaciela swego Bianchona.
— Skąd ta poważna mina? rzekł medyk, ujmując go pod rękę i wiodąc go wzdłuż pałacu.
— Złe myśli mnie dręczą.
— W jakim rodzaju? Myśli, to rzecz, którą można uleczyć.
— Jak?
— Poddając się im.
— Żartujesz, a nie wiesz o co chodzi. Czytałeś Russa?
— Owszem.
— Przypominasz sobie ustęp, w którym pyta czytelnika, co by