Strona:PL Balzac - Marany.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pięknej kobiety; potem przy świetle księżyca obejrzał ręce, obmacał twarz; ucieszył się widząc, że nie jest poplamiony krwią, której wylew musiał prawdopodobnie nastąpić w ciele ofiary.
Ale to strojenie się zbrodniarza zabrało cokolwiek czasu. Wszedł do Juany, z postawą spokojną, poważną, jak postawa człowieka, który powrócił z teatru i udaje się na spoczynek.
Wchodząc na stopnie schodów, mógł ocenić swoje położenie; skreślił je w dwóch słowach: wyjść i dostać się do parku.
Myśli tych nie stworzył, znalazł je wypisane ognistemi głoskami w ciemnościach.
Skoro tylko dostanie się do parku, ukrywać się będzie przez dzień, a w nocy powróci po swój skarb: potem, jak szczur, zakradnie się na dno jakiego statku, i pojedzie, a nikt się nie dowie, że on jest na tym o kręcie.
Lecz na to wszystko — złota przedewszystkiem! A on nie miał nic. Słucąca mu poświeciła.
— Felicjo, rzekł do niej, czy nie słyszysz hałasu na ulicy, krzyków? idź, dowiedz się, co to za przyczyna i przyjdziesz mi powiedzieć...
Juana, w białem ubraniu, siedziała przy stole i czytała z Franciszkiem i Juanem Cervantesa w oryginale, obydwaj patrzali na tekst, kiedy ona głośno go wymawiała.
Zatrzymali się wszystko troje i spojrzeli na Diarda, który stał z rękoma w kieszeniach, zdziwiony zapewne,