Strona:PL Balzac - Marany.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zamkniętą, usłyszała skargę, jaka się wyrwała jej przybranej matce.
— Biedne dziecię, umrze ze zmartwienia.
— Tak, odparł Perez głosem wzruszonym, ale cóż my na to poradzimy? Czyliż mogę teraz pójść wychwalać nieskalaną piękność naszej wychowanicy przed księciem d’Arcas, za którego spodziewałem się wydać ją?
— Błąd nie jest występkiem, rzekła stara kobieta tak pobłażliwa, jak mógłby być tylko anioł.
— Matka ją oddala, odparł Perez.
— W jednej chwili i nie zasięgając jej rady! zawołała dona Lagunia.
— Wiedziała dobrze co robi.
— W jakież ręce dostanie się perła nasza?
— Ani słowa więcej, bo pokłócę się z tym... Diardem.
— I to byłoby nowem nieszczęściem.
Juana, słysząc te straszne słowa, poznała wtenczas to szczęście, którego bieg zniweczony został przez błąd. Godziny czyste i spokojne jej zakątka byłyby otrzymały nagrodę w tem świetnem i wystawnem życiu, o którego rozkoszach marzyła często, a marzenia te zgotowały jej zgubę. Spaść z wysokości Grandessy do pana Diarda!...
Juana płakała, Juana od zmysłów prawie odchodziła. Wahała się przez kilka chwil między namiętnością i religją. Namiętność zapowiadała rozwiązanie nagłe; religia całe życie cierpień. Rozmyślanie było burzliwe i uroczyste.
Nazajutrz miał nastąpić dzień stanowczy: dzień ślubu. Juana mogła jeszcze pozostać Juaną. Jeżeli będzie