Strona:PL Balzac - Marany.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Do mnie powiedział, że jest żonatym, odparł Perez poważnie.
— Matko najświętsza! zawołała dona Lagunia.
— Czy odpowiesz nareszcie, duszo z kału? zawołała tonem nizkim, nachylając się do ucha kapitana.
— Wasza córka... mówił Montefiore.
— Córka, jaką miałam umarła, albo umrze, odparła Marana. Nie mam już córki. Nie wymawiaj tego imienia. Odpowiedz, jesteś żonatym?
— Nie, pani, rzekł nareszcie Montefiore, chcąc zyskać na czasie. Chcę zaślubić waszę córkę.
— Mój szlachetny Montefiore! zawołała Juana odetchnąwszy.
— Dlaczegóż więc chcesz uciekać i wołasz pomocy? zapytał Hiszpan.
Straszna światłość.
Juana nic nie odpowiedziała, ale załamała ręce i usiadła w krześle. W tej chwili dał się słyszeć zgiełk na ulicy, który łatwo było usłyszeć wśród głębokiego milczenia, panującego w sali. Jakiś żołnierz 6-go pułku liniowego, przechodzący przypadkiem przez ulicę, w chwili kiedy Montefiore wołał pomocy, zawiadomił Diarda. Kwatermistrz, który naszczęście wrócił do domu, przybył w towarzystwie kilku przyjaciół.
— Dlaczego uciekać? odrzekł Montefiore, usłyszawszy głos przyjaciela. Ponieważ powiedziałem wam prawdę. Diard! Diard! wołał głosem przenikającym.
Ale, na jedno słowo sukiennika, który chciał, żeby wszyscy w domu należeli do morderstwa, uczeń zam-