Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Kobieta trzydziestoletnia.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wość, że najlżejszy wstrząs wyciska łzy i przelewa się smutkiem gdy serce tonie w melancholji, lub daje niewysłowione rozkosze gdy tonie w otchłaniach miłości. Julja ścisnęła prawie mimo woli dłoń przyjaciela. Ten wymowny uścisk dodał odwagi nieśmiałości kochanka. Szczęście tej chwili, nadzieje przyszłości, wszystko stopiło się w pierwszej pieszczocie, w czystym i skromnym pocałunku, który pani d’Aiglemont pozwoliła uszczknąć na swych licach. Im niklejsza była ta łaska, tem była silniejsza i niebezpieczniejsza. Nieszczęściem dla obojga, nie było w tem udania ani fałszu. To była komunja dwojga pięknych dusz, rozdzielonych wszystkiem co się zowie prawem, złączonych wszystkiem co jest głosem natury. W tej chwili wszedł generał d’Aiglemiont.
— Ministerjum upadło, rzekł. Twój wujaszek wchodzi do nowego gabinetu. Masz wszelkie szanse zostać teraz ambasadorem, Vandenesse.
Karol i Julja spojrzeli na siebie zarumienieni. Ten zobopólny wstyd był również węzłem. Oboje mieli tę samą myśl, ten sam wyrzut, straszliwy węzeł, równie silny między zbrodniarzami którzy zamordowali człowieka, jak między dwojgiem kochanków winnych pocałunku. Trzeba było odpowiedzieć margrabiemu.
— Nie chcę opuszczać Paryża, rzekł Karol Vandenesse.
— Wiemy czemu, odparł generał z chytrą miną człowieka który odkrył tajemnicę. Nie chcesz opuszczać wuja, aby wymóc na nim dziedzictwo jego parostwa.
Margrabina uciekła do swego pokoju, druzgocząc męża w myśli tem straszliwem słowem:
— Nie! on jest zanadto głupi!