Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Kobieta trzydziestoletnia.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jednego wieczora, kochankowie byli sami, przytuleni do siebie w milczeniu, wpatrując się w cudny firmament. Niebo było czyste, ostatnie promienie słońca rzucały na nie słabe odblaski złota i purpury. O tej porze, powolne zamieranie światła budzi słodkie uczucia; namiętności nasze pulsują miękko, wobec tego spokoju, przetapiamy na rozkosz silne wzruszenia. Ukazując nam mgliste obrazy szczęścia, natura zaprasza nas, abyśmy go kosztowali kiedy jest blisko, lub każe go nam żałować gdy uciekło. W tych chwilach pełnych czaru, pod baldachimem blasku, którego miękkie harmomje jednoczą się z harmonją duszy, trudno oprzeć się pragnieniom serca: mają tyle wymowy! Zgryzota wówczas taje, radość upaja, ból przygniata. Przepych wieczoru staje się hasłem do wyznań, ośmiela je. Milczenie staje się niebezpieczniejsze od słów, daje oczom całą nieskończoność niebios które się w nich odbijają. A gdy przyjdzie do słów, najmniejsze z nich posiada nieodpartą potęgę. Czyż niema wówczas światła w głosie, purpury w spojrzeniu? Czy niebo nie jest w nas, lub czy nie zdaje się nam, że jesteśmy w niebie?
Vandenesse i Julja — bo od kilku dni pozwalała się tak poufale nazywać temu, którego z lubością zwała Karolem — mówili oboje, ale przedmiot rozmowy był daleko od nich: o ile nie rozumieli sensu słów, wzamian słuchali z rozkoszą tajemnych myśli snujących się pod słowami. Ręka margrabiny znajdowała się w ręce Karola; dała mu ją, nie mając poczucia aby to była łaska z jej strony.
Wychylali się razem, aby oglądać majestatyczny krajobraz pełen śniegu, lodowców, szarych cieni zasnuwających zbocza fantastycznych gór; obraz pełen silnych kontrastów między czerwienią płomieni a czarnemi tonami, strojącemi niebo swą niezrównaną i kapryśną poezją; wspaniałe pieluchy w których odradza się słońce, piękny całun w którym umiera. W tej chwili, włosy Julji musnęły lica Karola; uczuła to lekkie dotknięcie: zadrżała, a on bardziej jeszcze. Oboje doszli stopniowo do owych niewytłumaczonych stanów, w których spokój daje zmysłom tak subtelną wrażli-