Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, pani.
— A więc czemu go pan oskarża?
— Pani, ja go nie oskarżam. Nie, nie oskarżam go. Bynajmniej nie oskarżam. Nie będę go nigdy oskarżał, cobądżby uczynił!
Rozmowa upadła. Kawaler, człowiek niezmiernie domyślny, zaczął ziewać jak człowiek senny. Wytłómaczył z wdziękiem że opuszcza salon, i wyszedł, tyleż mając ochoty spać co utopić się: demon ciekawości rozszerzał mu oczy i wyjmował delikatną rączką watę, którą Kawaler nosił w uszach.
— I cóż, Chesnelu, jest coś nowego? rzekła panna Armanda zaniepokojona.
— Owszem, odparł Chesnel, chodzi o rzeczy o których niepodobna powiedzieć panu margrabiemu: padł by na miejscu.
— Mówże pan, odparła skłaniając piękną głowę na fotel i opuszczając ręce jak ktoś co bezbronnie oczekuje śmiertelnego ciosu.
— Proszę pani, pan hrabia, młodzieniec tak inteligentny, jest igraszką małych ludzi knujących wielką zemstę: chcieliby nas widzieć w ruinie, niesławie! Prezydent trybunału, imć du Ronceret, który, jak pani wie, ma wielkie pretensje do szlachectwa...
— Jego dziadek był rządcą, rzekła panna Armanda.
— Wiem, odparł rejent. Toteż nie przyjęliście go państwo u siebie; nie bywa tożsamo u pp. de Troisville, ani u księcia de Verneuil, ani u margrabiego du Castéran; ale jest jednym z filarów salonu du Croisiera. Pan Fabian du Ronceret, z któryrm bratanek