Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jakżeby się pokazał na Dworze? Westchnął głęboko podnosząc głowę.
Było to jedno z westchnień, jakie wydawała wówczas arystokracja, owa prowincjonalna szlachta, wówczas tak zapomniana, jak większość tych, którzy z szablą w ręku stawili czoło burzy.
— Co uczyniono dla du Gueników, Fontainów, Bauvanów, którzy się nigdy nie poddali? rzeki do siebie cicho. Tym, którzy walczyli najmężniej, rzucono jakieś nędzne pensyjki, jakąś komendę twierdzy, het na granicy!
Najoczywiściej margrabia zwątpił o Koronie. Pan na d‘Esgrignon siliła się uspokoić brata co do widoków zamierzonej podróży, kiedy na drobnym bruku pod oknami salonu rozległ się krok zwiastujący Chesnela. Niebawem rejent ukazał się w drzwiach, które Józef, stary kamerdyner margrabiego, otworzył bez oznajmienia.
— Chesnelu, mój chłopcze...
Rejent miał sześćdziesiąt dziewięć lat, siwą głowę, twarz kwadratową, poczciwą, spodnie których szerokość zasłużyłaby u Sterna na epiczny opis; grube wełniane pończochy, trzewiki ze srebrnemi klamrami, surdut nakształt ornata i wielką staroświecką kamizelkę.
— ...Byłeś bardzo zuchwały, pożyczając pieniędzy hrabiemu d‘Esgrignon! wart byłbyś abym ci je oddał natychmiast i abyśmy cię już nigdy nie ujrzeli na oczy, gdyż wspierałeś jego błędy.
Nastała chwila milczenia, jak na dworze, kiedy król