Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krzyk się zrobił. Nie mogliśmy nawet utrzymać sądów przewotalnych, które pan de Buonaparte nazywał ko misjami wojskowemi.
— No a co, a cóż poczniemy, kiedy będziemy mieli synów narwańców albo gałganów: nie będziemy mogli ich zamknąć? rzekł margrabia.
Kawaler popatrzył na zrozpaczonego ojca, nie śmie ąc mu odpowiedzieć: „Będziemy zmuszeni dobrze ich wychowywać...“
— I tyś mi nic o tem nie mówiła, panno d‘Esgrignon, rzekł margrabia zwracając się do siostry.
Te słowa świadczyły zaswze o rozdrażnieniu, zwvkle mówił do niej siostro.
— Ależ, margrabio, kiedy żywy i chwacki chłopiec siedzi w mieścinie takiej jak tu, cóż chcesz, aby robił: rzekła panna d‘Esgrignon, która nie rozumiała braterskiego gniewu.
— Tam do kata! długi, wtrącił Kawaler; gra, miłostki, polowanie, wszystko to kosztuje dziś straszliwie.
— Tak, tak, rzekł margrabia, czas wysłać go do króla. Jutrzejszy ranek obrócę na listy do krewnych.
— Znam cokolwiek książąt de Navarreins, de Lenoncourt, de Maufrigneuse, de Chaulieu, rzekł Kawaler, wiedząc wszakże że o nim doszczętnie zapomniano.
— Mój drogi Kawalerze, nie trzeba tylu zachodów aby przedstawić d‘Esgrignona u Dworu, przerwał margrabia. — Sto tysięcy funtów! rzekł do siebie, ten Chesnel jest bardzo śmiały. Oto skutki tych przeklętych zamieszek. Imć pan Chesnel proteguje mego syna. I ja go muszę prosić... Nie, siostro, to już ty załat-