Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

formy drwin, już to udając zdumienie lub boleść, zawsze na wargach margrabiego spotykał uśmiech proroczy, a w duszy jego przeświadczenie, że te szaleństwa miną jak wszystkie inne.
Nikt nie zauważył, jak bardzo wypadki utwierdziły tych szlachetnych rycerzy ruin w ich wierze. Cóż mógł odpowiedzieć Chesnel na imponujący gest margrabiego, z jakim mówił:
— Bóg zmiótł Buonapartego, jego armie i jego wasalów, jego trony i jego olbrzymie zamiary! Bóg oswobodzi nas i od reszty!
Chesnel pochylił smutno głowę, nie śmiejąc odpowiedzieć:
— Bóg nie zechce zmieść Francji!
Piękni byli obaj: jeden opierający się prądowi wydarzeń, niby odwieczny złom omszałego granitu sterczącego w alpejskiej otchłani; drugi, śledzący bieg wód i starający się go wyzyskać. Zacny i godny rejem wzdychał widząc niepowetowane spustoszenia, jakie zasady te czyniły w umyśle, obyczajach i przyszłych pojęciach hrabiego Wikturnjana d‘Esgrignon.
Ubóstwiany przez ciotkę, ubóstwiany przez ojca, ten młody spadkobierca był w całem znaczeniu tego słowa zepsutem dzieckiem, usprawiedliwiającem zresztą złudzenia ojcowskie i macierzyńskie, gdyż ciotka była dlań istotną matką. Ale choćby panna była najbardziej czułą i przewidującą, zawsze jej będzie niedostawać czegoś z macierzyństwa. Drugiego wzroku matki nie da się nabyć.