Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wania, krzyczące w kolorach, były stare i przydymione. Salon, strojny sutemi firankami z czerwonego jedwabiu, miał białe drewniane meble, obite starym wyblakłym gobelinem. Na kominku, zegar z czasu Ludwika stał między dwoma wielkiemi świecznikami, w których zapalało się żółte świece jedynie w dniach gdy prezydentowa zdejmowała zielony pokrowiec ze starego kryształowego pająka. Trzy stoliki do gry z wytartem suknem, oraz tryktrak wystarczały dla zabawy towarzystwa, któremu pani du Ronceret zastawiała jabłecznik, ptysie, kasztany, wodę z cukrem i orszadę domowego wyrobu. Od pewnego czasu wyprawiała co dwa tygodnie herbatę okraszoną dość nędznemi ciasteczkami. Co kwartał państwo du Ronceret dawali wielki obiad otrąbiony w całem mieście, podany szkaradnie, ale przyrządzony z ową umiejętnością, jaką się odznaczają prowincjonalne kucharki. Ta gargantuańska uczta trwała sześć godzin. Prezydent usiłował wówczas walczyć dostatkiem skąpca z wykwintami du Croisiera.
Tak więc życie i jego ramy zgadzały się u prezydenta z jego charakterem i z jego fałszywą pozycją; źle się czuł w domu nie wiedząc sam czemu, ale nie ważył się podjąć żadnego wydatku aby zmienić stan rzeczy, rad że corocznie odkłada siedm do ośmiu tysięcy franków aby móc bogato ożenić syna swego Fabiana, który nie chciał być ani sędzią, ani adwokatem, ani urzędnikiem, i który do rozpaczy doprowadzał ojca swem próżniactwem. Na tym punkcie prezydent współzawodniczył ze swoim wiceprezydentem, panem Blon-