Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drugi raz wyłączając mnie ze swego towarzystwa. Zbieracie to, coście posiali.
Ten początek przeraził Chesnela zarówno jak panią du Croisier. Charakter męża ukazywał się jej w straszliwem świetle; był to błysk, który objaśnił jej nietylko przeszłość ale i przyszłość. Zdawało się niepodobieństwem przywieść do kapitulacji tego kolosa; ale Chesnel nie cofnął się przed niepodobieństwem.
— Jakto, mężu, nie przebaczyłbyś? nie jesteś tedy chrześcijaninem? rzekła pani du Croisier.
— Przebaczam tak, jak przebacza Bóg: z warunkami.
— Co za warunki? rzekł Chesnel, widząc promyk nadziei.
— Zbliżają się wybory, chcę głosów któremi rozporządzacie.
— Będzie je pan miał, rzekł Chesnel.
— Chcę, ciągnął du Croisier, być wraz z żoną przyjmowanym, na poufałej stopie, co wieczór, serdecznie (napozór przynajmniej) przez margrabiego d‘Esgrignon i jego bliskich.
— Nie wiem, jak go do tego skłonimy, ale stanie się.
— Chcę zabezpieczenia w wysokości czterysta tysięcy franków opartego na piśmiennej ugodzie w tej sprawie, aby mieć zawsze armatę wymierzoną w wasze serce.
— Zgadzamy się, rzekł Chesnel nie zdradzając jeszcze że ma przy sobie trzysta tysięcy franków: ale będzie ono złożone do rąk osoby trzeciej i zwrócone rodzinie po pańskim wyborze i spłaceniu sumy.