Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niby anioł, który nie podziela żadnych ludzkich uczuć. Kiedy Wikturnjan ujrzał tę kobietę w owej straszliwej pozie, zapomniał o niebezpieczeństwie. Czyż nie obraził istoty najbardziej anielskiej? chciał ją przebłagać, ukląkł u nóg Djany de Maufrigneuse i ucałował je, błagał, płakał. Nieszczęśliwy spędził tak dwie godziny, czyniąc tysiące szaleństw; wciąż spotykał zimną twarz i oczy w których chwilami kręciły się łzy, wielkie milczące łzy, natychmiast otarte, aby nie pozwolić ich zcałować niegodnemu kochankowi. Księżna grała ową wielką boleść, która kobietę czyni dostojną i świętą.
Dwie inne godziny nastąpiły po tych dwóch pierwszych. Hrabia zdołał wówczas ująć rękę Djany, była zimna i bez duszy. Ta piękna ręka, tak pełna skarbów, podobna była do gibkiego drzewa; nie wyrażała nic; wziął ją, nie była mu dana. Nie żył już, nie myślał. Nie byłby zdolny ujrzeć słońca. Co czynić? co postanowić? na co się zdecydować? W tego rodzaju okolicznościach, aby zachować zimną krew, mężczyzna powinienby być taki, jak ów zbrodniarz, który, nakradłszy przez całą noc złotych medali z Biblioteki królewskiej, przyszedł rano prosić swego uczciwego brata, aby mu je stopił; kiedy go tamten spytał; „Co mam robić?“ odpowiedział: „Zrób mi kawy.“ Tymczasem Wikturnjan popadł w odrętwienie, które powlekło mrokiem jego mózg. Na tych ciemnych mgłach przesuwały się, podobne owym postaciom rzuconym przez Rafaela na czarne tło, obrazy rozkoszy, z któremi trzeba było się pożegnać. Nieubłagana i wzgardliwa, księżna bawiła się wstążką, rzucając na Wikturnjana gniewne