Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ba, rzekła, głupstwa, dziecko z ciebie. No, co takiego, powiedz?
— Tonę w długach, mam nóż na gardle.
— Tylko tyle? rzekła z uśmiechem. Wszelkie sprawy pieniężne układają się tak lub owak, jedynie rany serca są nieuleczalne.
Odzyskawszy swobodę dzięki temu szybkiemu zrozumieniu jego położenia, Wikturnjan rozwinął lśniący dywan swego życia z ubiegłych trzydziestu miesięcy, ale od lewej strony, z talentem zresztą, a zwłaszcza dowcipnie. Roztoczył w swojem opowiadaniu ową poezję chwili, której nikomu nie zbywa w krytycznym momencie, i umiał je powlec pokostem wytwornej wzgardy dla ludzi i zdarzeń. Było to arystokratyczne. Księżna słuchała tak jak ona umiała słuchać, z łokciem wspartym na bardzo wysoko wzniesionym kolanie. Nogę trzymała na taburecie. Palce jej pieściwie obejmowały zgrabną bródkę. Oczy miała wlepione w oczy Wikturnjana; ale mirjady uczuć przesuwały się pod ich błękitem niby błyski burzy między dwiema chmurami. Czoło jej było spokojne, usta poważne myślą, poważne miłością, wargi wlepione w wargi Wikturnjana. Być tak słuchanym, pojmujecie, to znaczy uwierzyć w niebiańską miłość tryskającą z tego serca. Otóż, kiedy hrabia zaproponował ucieczkę tej duszy przywiązanej do jego duszy, musiał wykrzyknąć:
— Jesteś aniołem!
Piękna Maufrigneuse odpowiedziała już, nic jeszcze nie rzekłszy.
— Dobrze, dobrze, rzekła księżna, która, zamiast