Przejdź do zawartości

Strona:PL Balzac - Gabinet starożytności.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

panna Armanda; serce jej wzdęło się pod naporem krwi, która waliła wielkiemi falami.
— Powiedzmy sobie mea culpa, panno Armando, rzekł silnym głosem starzec, przyzwyczailiśmy go iść za swojem zachceniem; trzeba mu było surowego przewodnika, a nie mogłaś nim być ani pani, będąc panną, ani ja którego nie słuchał: nie miał matki.
— Istnieją straszliwe fata dla szlachetnych rodów które mają upaść, rzekła panna Armanda z oczyma we łzach.
W tej chwili zjawił się margrabia. Starzec wrócił z przechadzki czytając list który syn napisał doń za powrotem, opisując swoją podróż z arystokratycznego widzenia. Najznamienitsze rody włoskie w Genui, Turynie, Medjolanie, Florencji, Wenecji, Rzymie gościły Wikturnjana; pochlebne to przyjęcie zawdzięczał swemu nazwisku, a może i księżnej. Słowem, wystąpił tam wspaniale, jak powinien wystąpić d‘Esgrignon.
— Znowuś coś nabroił, Chesnelu, rzekł do starego rejenta.
Panna Armanda dała znak Chesnelowi, znak namiętny i straszny, równie dobrze zrozumiany przez oboje. Ten biedny ojciec, ten kwiat feudalnego honoru, winien był umrzeć ze swemi złudzeniami. Pakt milczenia i oddania stanął między szlachetnym rejentem a szlachetną dziewicą mocą prostego skinienia głowy.
— Ach, Chesnelu, inaczej trochę wędrowali d‘Esgrignonowie do Włoch w XV wieku, kiedy to marszałek Trywulcy, w służbach francuskich, służył pod