Strona:PL Balzac - Chłopi. T. 2.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stronie w skrzyniach — klasyczne drzewa kawiarniane — uderzały swą zielenią równie chorobliwą jak pretensjonalną. Płócienne daszki, któremi kupcy w Paryżu oraz w niektórych zamożnych miastach chronią swoje sklepy przez żarem słonecznym, były wówczas zbytkiem nieznanym w Soulanges. Fjolki, wystawione na deskach za szybą, tem rzetelniej zasługiwały na swoje miano ile że błogosławiony likwor podlegał w nim perjodycznemu gotowaniu. Sącząc swoje promienie przez soczewkowate wypukłości szyb, słońce doprowadzało do wrzenia butelki madery, syropy, likiery, słoje śliwek i wiśni na wystawie; żar bowiem był tak wielki, że wypędzał Aglae, jej ojca i posługacza na dwie ławeczki znajdujące się po obu stronach drzwi i licho osłonione biednemi drzewami, które panna Socquard polewała wodą niemal gorącą. W pewne dni widziało się wszystkich troje: ojca, córkę i chłopaka, wyciągniętych tam niby domowe zwierzęta i śpiących.
W r. 1804, w epoce sukcesu Pawła i Wirginji, wnętrze wybito glansowanym papierem, przedstawiającym główne sceny z tej powieści. Byli tam murzyni zbierający kawę, która, dzięki temu, znajdowała się bodaj gdzieś w tym zakładzie, gdzie nie piło się ani dwudziestu filiżanek kawy na miesiąc. Produkty kolonialne tak mało były w obyczaju mieszkańców Soulanges, że obcy, któryby tam zażądał filiżanki czekolady, wprawiłby starego Socquard w niemały kłopot. Bądź co bądź uraczonoby go wstrętnym ciemnym rosołem, jaki powstaje z owych tabliczek, w któ-