Strona:PL Balzac-Jaszczur.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ważki, nie podziwiał tysiąca żyłek, zabarwionych jak róża katedry gotyckiej, które się odcinają na czerwonem tle liścia dębiny? Któż nie przyglądał się długo z rozkoszą śladom deszczu i słońca na łupkowym dachu, lub też nie wpatrywał się w krople rosy, w płatki kwiatów, w rozmaite kształty ich kielichów? Kto nie zamknął się w owych cielesnych marzeniach, leniwych a pełnych treści, bez celu a mimo to wiodących do jakiejś myśli? Któż wreszcie nie prowadził życia dziecka, życia próżniaka, życia dzikiego człowieka bez jego trudów? Tak żył Rafael przez szereg dni, niedbale, bez pragnień, czując wyraźne polepszenie, jakiś dobrobyt cielesny, który uśmierzył jego niepokoje, ukoił cierpienia. Wspinał się na skały i siadał na jakimś szczycie, z którego oczy jego obejmowały niezmiernie rozległy krajobraz. Tam pozostawał całe dni niby roślina na słońcu, jak zając w swojem legowisku. Lub też, oswajając się z życiem roślinności, z kaprysami nieba, śledził postępy wszystkich spraw, na ziemi, w wodzie i w powietrzu. Starał się zespolić z wewnętrznym rytmem tej przyrody, utożsamić się z jej biernem posłuszeństwem tak doskonale, aby wejść pod despotyczne i zachowawcze prawo, władnące istnieniami pozbawionemi woli. Nie chciał już dźwigać samego siebie. Podobny owym dawnym zbrodniarzom, którzy, ścigani przez trybunały, byli ocaleni o ile schronili się w cieniu ołtarza, próbował wślizgnąć się w sanktuarjum życia. Udało mu się stać integralną częścią tej szerokiej i potężnej rodzajności: zespolił się z od-