Strona:PL Artur Oppman - Monologi.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
III

Pewnego poranka do swej jedynéj,
Wybrał się pan Maciej na imieniny:
Soboli kołpaczek, delia czerwona —
Czyż tylu ponętom oprze się ona?!...

Na szkapę turecką, pełną fantazyi
Siadł Maciej, łyknąwszy garniec małmazyi,
Galopkiem, kłusikiem konisko sadzi —
Stanęli przed dworem: Będą mu radzi.

Do garści wziął kołpak Maciej dobrodziéj,
Pod bok się ułapił, do komnat wchodzi:
Skłonił się Korduli z gallicką gracyą
I srodze kwiecistą wali oracyą.

Wdzięcznie to przyjęła cudna Kordula,
Płoni się, rzęsami oczki otula;
On siądzie, ona się uśmiechnie mile —
I idą dusery i krotofile...



IV

Jest wielce pan Maciej mocny w dyskursie:
Obraca językiem, jako żak w bursie,
Odsapnie, odkaszlnie, wąsa pokręci
I jakby z foliantu — gada z pamięci: