Strona:PL Artur Oppman - Moja Warszawa.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dwabiem, połyskliwa od przepysznych brylantów; usiądzie na moment ze swym wielbicielem, wyglądającym na poetę, umoczy usta w czekoladzie, skrzywi się, uśmiechnie, szepnie słów parę — i zniknie. Może to pierwsza i ostatnia schadzka, może początek? może koniec? któż zgadnie?
Były podobne cukierenki na rogu Freta i Świętojerskiej, na Grzybowskiej, na rogu Wareckiego placu; ach, ileż ich było, a dziś już niema, tak jak niema uczuć, zdławionych przez życie i rzuconych, jak liście jesienne — w błoto.

Snujesz baśni najcudniejszej sen,
Oszalały przez lata — przez lata,
Aż się ockniesz z poetyckich scen —
I ku ziemi spada myśl skrzydlata.

A gdy przyjdzie poematu kres,
To masz książkę jak nożem rozdartą.
Można z tego uśmiać się — do łez,
Ale lepiej — wspominać nie warto!...