Strona:PL Aleksander Humboldt - Podróż po rzece Orinoko.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chmury przelatywały czasem jeno w wielkiej wysokości. W niższych warstwach powietrza panowała cisza, a wiatr wschodni wiał dopiero w wysokości dwu tysięcy metrów. Przed świtem spadł deszcz. Nawykliśmy do lasów rojących się od zwierząt, jak na Orinoku, dziwiliśmy się, nie słysząc wycia małp. Wokoło łodzi igrały delfiny, czyli taminy.
Dnia 30 kwietnia, po przebyciu pięciu mil Atabapem, miast dążyć do jego źródeł, gdzie nosi nazwę Atakari, zboczyliśmy w stronę ujścia Rio Temi. Przed wpłynięciem w nie ujrzeliśmy u ujścia Guasakari na zachodnim brzegu blok granitowy, zwany: Indjanką Guahiba, czyli skałą matki, piedra de la madre. Ojciec Zea nie umiał wyjaśnić tych nazw, ale w parę tygodni później dowiedziałem się wszystkiego od innego misjonarza. Notuję tu tę historję z bolesnem uczuciem niższości moralnej ludzi białych w porównaniu z cnotą dzikich Indjan.
Pewien misjonarz z San Fernando, poprzednik zakonnika, któregośmy tam zastali, wyruszył ze swymi Indjanami nad Guaviare na wyprawę rozbójniczą zabronioną przez religję jak i prawo hiszpańskie. W jednej z chat zaskoczyli matkę oraz troje dzieci, ze szczepu Guahibów. Ojciec wyruszył na połów, to też matka, nie myśląc o obronie rzuciła się do ucieczki. Ścigali ją Indjanie z misji zaprawieni do polowania na ludzi podobnie jak biali polują na murzynów w Afryce. Niebawem została dopędzona w sawannie, związana i wraz z dziećmi przywleczona nad rzekę, gdzie siedział w łodzi zakonnik czekając wyniku pogoni. Gdyby się była matka broniła energiczniej, zostałaby zabita, gdyż wszystko jest dozwolone na takiej wyprawie kościelnej (conquista espiritual), podczas której łapie się przedewszystkiem