Strona:PL Aleksander Humboldt - Podróż po rzece Orinoko.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie pchając pirogi i nie rozdzierając nam uszu dzikimi okrzykami. Noc już zapadła, kiedyśmy dotarli do miejscowości, zwanej Raudal de Tabaje. Indjanie nie mieli odwagi płynąć dalej ku katarakcie, przeto zanocowaliśmy w miejscu nader niemiłem, na płycie kamiennej, nachylonej pod silnym kątem, mieszczącej w szczelinach roje nietoperzy. Przez całą noc ryczał w pobliżu jaguar, a pies nasz odpowiadał szczekaniem. Daremnie wyczekiwałem gwiazd na niebie straszliwie czarnem. Gdzieś, w dali huczał grzmot, a dudnienie wody pod naszemi nogami naśladowało go.
Trzynastego kwietnia przebyliśmy wczesnym rankiem progi skalne i wysiedli na ląd. Pater Zea chciał odprawić nabożeństwo w nowej, pobliskiej misji San Borja, założonej przed dwoma laty. Zastaliśmy tam sześć chat, zamieszkałych przez nowonawróconych guahibów. Nie różnili się oni niczem od dzikich Indjan, tylko w czarnych, niewielkich oczach tliło ożywienie większe, niż u mieszkańców innych misji. Nie chcieli nawet skosztować wódki. Kilku z nich miało brody, co ich napawało widać dumą, gdy brali nas za podbródki, dając do zrozumienia, że są całkiem do nas podobni.
Guahibowie nawykają bardzo trudno do życia osiadłego. Wolą żyć zgniłymi rybami, stonogami i robactwem, niż uprawiać kawałek ziemi. Dlatego mówią o nich pobratymcy z innych szczepów, że guahibo zjada wszystko co znajdzie na ziemi i pod ziemią.
W miarę posuwania się Orinokiem, ku południowi gorąco nietylko nie wzrasta, ale łagodnieje. Ciepłota powietrza wynosiła w dzień 26 do 27 stopni Celsjusza, w nocy nawet tylko 24. Mimo to jednak pla-