Strona:PL Aleksander Humboldt - Podróż po rzece Orinoko.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jących wokoło ognia nietoperzy. Pies wył żałośnie nie tyle z bólu, co ze strachu przed nieznanem stworzeniem.
Dnia 4 kwietnia spostrzegliśmy z niejakiem wzruszeniem po raz pierwszy upragnione zdawna wody Orinoka i to w miejscu tak bardzo odległem od wybrzeża morskiego.


WYSPA ŻÓŁWI SZYLDKRETNIKÓW.

Z chwilą opuszczenia wód Apure znaleźliśmy się w całkiem odmiennym kraju. Oczom naszym ukazała się bezbrzeżna, podobna olbrzymiemu jezioru płaszczyzna wody. W powietrzu nie brzmiały już przenikliwe wrzaski czapel, flamingów i warzęch przelatujących z brzegu na brzeg. Daremnie też rozglądaliśmy się za ptakami pływającymi. Życie przyrody nie było tu tak bujne. Gdzieniegdzie tylko w zatokach duże krokodyle przecinały w poprzek pole, sterując potężnymi ogonami. Widnokrąg otaczał pas lasów, ale nie dochodziły one aż do koryta rzeki. Brzegi spalone żarem, nagie, jałowe, jak brzegi morza wydawały się z oddali, skutkiem załamania światła, wielkiemi łachami wody stojącej.
Mieliśmy silny wiatr od północnego wschodu, co nam ułatwiało żeglowanie pod prąd w stronę misji Enkaramada, ale piroga nasza stawiała tak mały opór wodzie, że skłonni do choroby morskiej czuli się bardzo nieswojo. Bałwany powstają skutkiem zderzania się dwu prądów rzecznych.
W porcie misji Enkaramada spotkaliśmy karaibskiego kasyka zdążającego w swej pirodze pod prąd