Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom XII.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mu myśl szczęśliwa wejść z tymże w układy, co téż za pomocą trzeciego dukata jak najlepiéj wykonał. Uśmiech więc tryumfalny w twarzy śpieszy zaspokoić kochaną Amalję; gdy przy rogu jezuickiego kościoła spotyka Alfreda, Emila, i kilku z młodzieży, którzy go ledwie nie codzień zaszczycali swojemi odwiedzinami; nie może wymówić się, jako najlepszym przyjaciołom, ceniącym aż nadto, każdą z nim przepędzoną chwilą i idzie z nimi... gdzie? — na ostrygi. Po ostrygach puknął szampąn — pieniły się kieliszki — butelki mijały. Już rozmowa głośna — już Astolf wspomina kawalerskie czasy — już oświadczenia przyjaźni hucznie się wzmagają — już i łza rozczulenia, zabłysnąwszy w oku rozbryzgnęła się nie jedna na marmurowym stoliku, i złączyła się wilgotnym kręgiem, wyciskiem smutnego kieliszka. „Kochajmy się!“ brzękły kieliszki i już próżne. — „Niech żyje przyjaźń!“ Duszkiem spełnione. — „Niech żyje Astolf!“ zawołał Alfred i do dźwięku szkła, do głosów podniesionych na najwyższy stopień, chcąc jeszcze coś piękniejszego dodać: rznął butelką o ścianę, lecz nie pewna ręka, nie pewnie rzut wykonała i byłby Astolf w łeb dostał, gdyby się nie był przypadkiem w przeciwną stronę pochylił. Na tyle uprzejmości, nie mógł Astolf zostać obojętnym; i ze łzawém okiem, wśród tysiącznych uściśnień, wszystkich na obiad na dzień jutrzejszy do siebie zaprosił, co téż mu hucznie i solennie przyrzeczono. Prosząc zaś, aby go nie wstrzymywano, bo jak najśpieszniéj idzie do Malci, potknął się na wyciągniętych nogach Emila, i w cudzym kapeluszu wyszedł na